Rodzina – z nią najlepiej na zdjęciu?

życie rodzinne na jednym obrazku
rodzina powinna być dla nas wszystkim!

Rodzina to osoby, z którymi spędzamy większość naszego życia. To ludzie, którzy są z nami praktycznie od zawsze i na zawsze z nami zostaną. Bez nich nie bylibyśmy kimś, kim jesteśmy teraz, to oni od początku mają na nas największy i najważniejszy wpływ. Jednak w rodzinie nie zawsze wszystko układa się tak, jakbyśmy tego chcieli. Mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Czy zawsze trzeba zgodzić się z tym porzekadłem?

Jest kilka takich chwil w życiu rodzinnym, gdzie najchętniej chciałoby zapaść się pod ziemię albo nie przyznawać się do swoich najbliższych osób. Jedną z takich sytuacji jest niewątpliwie wspólne spędzanie czasu przy stole z okazji różnych uroczystości. Najpierw trzeba się grzecznie ze wszystkimi przywitać w progu domu, wycałować z wszystkimi wujkami, starszymi ciociami i babciami, wysłuchać kilku uwag, jakim to się jest ładnym i jak bardzo się wyrosło i otrzymać kilka pokrzepiających poklepań po barku.

Po tych początkowych czynnościach można gości zaprosić do środka i poprosić, by zasiedli przy stole. Gospodyni domu (jak zawsze) przygotowała najzmyślniejsze i najbardziej skomplikowane potrawy, przybysze zachwyceni na nie patrzą i ją chwalą, na co ona skromnie odpowiada, że to przecież nic takiego, to żaden kłopot i zmartwienie. Kiedy wszyscy zabierają się do pałaszowania wszystkich pyszności, wywiązują się niezwykle ciekawe rozmowy. Można dowiedzieć się, co słychać u cioci Halinki, jak jej zdrowie, co u jej dzieci i sąsiadów dookoła, a także posłuchać o ostatnio dokonanych, udanych zakupach. Ale to nie jedyne tematy niezwykle interesujących rozmów – możemy posłuchać też o rozmaitych przepisach i sztuczkach kulinarnych, o niedawno zakupionym telewizorze czy ubrankach dla dzieci.

Po bogatym posiłku przychodzi czas na kawę i ciasto – kolejny punkt programu. Rodzina rozsiada się wygodnie na fotelach i kanapach, by kontynuować rozmowy. Kiedy pada niezręczna cisza, wszystkie oczy kierują się na Ciebie i padają 3 oczywiste pytania:

  • Co tam słychać?
  • Jak Ci idzie na studiach?
  • A masz tam jaką dziewczynę/chłopaka na oku?

Nie ma bardziej krępujących pytań przy rodzinnym stole. Czujesz jak krew dopływa Ci do głowy, ale starasz się w miarę szybko i zwięźle odpowiedzieć na zadane pytania. Kiedy już ich udzielisz, pędzisz do kuchni, by pomóc w przygotowaniu kawy i herbaty dla gości.

Po kawie, herbacie i własnoręcznie pieczonym cieście nadchodzi czas na „coś mocniejszego”, na co gospodarz domu i pozostali (pełnoletni) goście czekali od początku. Podczas spożywania napojów wyskokowych otwierają się nie tylko kolorowe butelki, ale również umysły przybyszy. W tej części zabawy rozpoczynamy dyskusje o polityce, religii, podatkach, kościele i innych tematach, na które każdy ma zupełnie inny pogląd. Nieraz nawet dochodzi do ostrych wymian zdań lub (nie daj Bóg) rękoczynów. Na szczęście zazwyczaj spory zostają szybko zażegnane. W końcu, jak to rodzina. Kłóci się, ale jak przyjdzie co do czego, nikt nikogo nie zostawi.

Po czasie spędzonym z rodziną, przychodzi moment sprzątania, mycia naczyń i podsumowania dnia. Podczas wycierania naczyń można podzielić się z mamą swoimi refleksjami i wymienić uwagami odnośnie członków rodziny. A przede wszystkim, można odetchnąć z ulgą i cieszyć się błogą ciszą. Nie ma to jak w domu. Jednak o jednym warto pamiętać, mimo wszystko. Nieważne jaka by była – rodzina jest tylko jedna!

Miłość… to nie pluszowy miś, ani kwiaty

Miłość to uczucie, które towarzyszy nam w zasadzie od zawsze. Każdy z nas jej pragnie i chciałby jej doświadczyć w każdym momencie swojego życia. Może przybierać różne postacie  – od maleńkości czujemy miłość od rodziców – to nasza siła napędowa, która działa już od dziecka i dzięki niej jesteśmy w stanie rozwijać nasze uczucia w innych kierunkach. Z czasem pojawia się miłość do rzeczy, z którymi jesteśmy związani, do pasji, które odkrywany, ale – co najważniejsze – czujemy miłość do drugiego człowieka. Z tym zjawiskiem najczęściej spotykamy sięw okresie młodości, o czym chyba każdy z nas mógł się przekonać.

Ludzie młodzi w rozmaity sposób okazują swoje zainteresowanie osobnikom przeciwnej płci. Szczególnie przedstawiciele płci męskiej. Jedni z nich wstydzą się pokazać, że jakaś niewiasta im się podoba, inni zaś ujawniają to zbyt wylewnie i w sposób dość dziwny. Ci nieśmiali dyskretnie próbują zbliżać się do swoich lubych różnymi metodami, zastanawiając się nad tym, jak wyznać miłość. Zazwyczaj starają się dowiedzieć o nich jak najwięcej, często od ich najlepszych przyjaciółek czy koleżanek, unikając bezpośredniego kontaktu (są to tak zwani ‘stalkerzy’). Kiedy już zbiorą odpowiednią ilość informacji, przymierzają się do tego, by choć krótko porozmawiać z obiektem swoich westchnień. Kiedy sprawy potoczą się dobrze, kupują tanie czekoladki oraz niezbyt drogie i wykwintne kwiatki. Co prawda cena nie gra roli, ale najważniejsze jest to, żeby zobaczyć uśmiech na twarzy swojej ukochanej.

Nieco inne podejście do kwestii miłosnej pojawia się na studiach. Studenci są już nieco śmielsi niż ich koledzy z liceum czy gimnazjum i mają inne sposoby na nawiązanie kontaktu z kimś, kto zdobył ich serce, wolą bardziej bezpośrednie rozwiązania, ale jednak nie do końca – wolą korzystać z mediów społecznościowych. Często słyszę, że niektóreznajomości zaczęły się od rozmowy na Facebooku, Instagramie czy innym portalu tego typu. Nie ma w tym nic złego, skoro przynosi upragnione skutki – od rozmowy przed ekranem nieraz przechodzi się do rozmowy w cztery oczy. Wtedy już studenci mają większe pole do popisu i zabierają swoje prawie-dziewczyny na koncerty, do ulubionej kawiarni, do kina czy restauracji (jeśli ich na to stać). Moim zdaniem nie ma lepszej drogi do serca kobiety niż przez żołądek. Wspólna miłość do jedzenia to zazwyczaj miłość na długie lata. Oczywiście znajdują się śmiałkowie, którzy bez ogródek przedstawiają kobiecie swoje oczekiwania i uczucia, ale zazwyczaj takie historie nie kończą się dobrze.

Sprawy nieco inaczej mają się u płci pięknej – w końcu nie tylko mężczyźni okazują swoją miłość i zainteresowanie. Kobiety zazwyczaj udają niedostępne i czekają aż ktoś będzie o nie zabiegał. Jednak – mimo pozornej szorstkości i obojętności – w środku bardzo przeżywają swoje sprawy sercowe. Zwracają uwagę na najdrobniejsze szczegóły w czasie rozmowy z prawie-chłopakami i kiedy coś idzie nie po ich myśli, panikują. Że chłopak wysłał jej w wiadomości jedno serduszko zamiast trzech, że jest niebieskie zamiast czerwone, że w czasie rozmowy nie poświęca jej dostatecznie dużo uwagi, że powiedział jej tylko jeden komplement  ciągu dnia zamiast więcej i nie zwraca uwagi, że ma nowe ciuchy. Kobiety często same nie wiedzą, czego chcą – te starsze, jak i te młodsze. Zresztą, nie ma się co dziwić. Ciężko jest skoncentrować się na działaniu, kiedy czuć motyle w brzuchu.

coś dla zakochańców
coś dla zakochańców

Jedno jest pewne – miłość niejedno ma oblicze, wcale nie jest tak doskonała i bezproblemowa, jak może się wydawać. Z doświadczenia wiem, że nie warto na nią czekać i wypatrywać z utęsknieniem. Przyjdzie do nas sama, zapewne w takim momencie, którego w ogóle się nie spodziewamy. Okazywać można ją na wiele sposobów, nieraz prostych i dyskretnych, a nieraz bardziej odważnych i bezpośrednich. W końcu, czego się nie robi dla miłości?

Niekończąca się podróż

widok, który stanowi najprzyjemniejszą część podróży
widok, który stanowi najprzyjemniejszą część podróży

 Jak wiadomo, studenci borykają się na co dzień z wieloma problemami. Ich życie nie kręci się tylko wokół nauki i przebywania na uczelni – ich czas zajmuje wiele rozmaitości. Studenci, jak wszyscy młodzi (i nie tylko) ludzie, uwielbiają spędzać czas ze znajomymi, imprezować, wychodzić na miasto i korzystać z czasu wolnego, jak tylko się da. Jednak przychodzi taki moment, że chciałoby wrócić się do domu – chociaż na kilka dni. Zazwyczaj tak się składa, że do domu droga daleka, tak więc, żeby się tam dostać, konieczna jest podróż pociągiem. I to nie byle jakim.

Podróż studenta rozpoczyna się na stacji Poznań Główny, a kończy się w różnych częściach Polski. Zanim dotrze się na dworzec kolejowy, konieczne jest zabranie niezbędnego bagażu (zazwyczaj nieziemsko ciężkiego, którego nie sposób dopiąć) oraz prowiantu na kilkugodzinną podróż. Jak wszyscy dobrze wiemy, z pociągami bywa różnie. A zazwyczaj tak, że nigdy nie przyjeżdżają na czas. Ich opóźnienia zazwyczaj zaczynają się od niegroźnych pięciu minut, a kończą na trzygodzinnym (żeby tylko!) poślizgu. Bilet na drogę został zakupiony z przynajmniej tygodniowym wyprzedzeniem (bilety na pociągi rozchodzą się jak ciepłe bułeczki, trzeba je kupować, póki jeszcze są dostępne) przez Internet, dlatego z pełnym ekwipunkiem można wyczekiwać wjazdu machiny na peron.

Kiedy niekończący się pojazd wjeżdża na tory, tłumy podróżujących szykują się do wejścia do środka, przypomina to nieco przygotowania do maratonu. Wszyscy zakasują rękawy, biorą walizki w dłonie i pędem zmierzają do wagonów, jakby od tego zależało ich życie. Biedny student czeka w spokoju aż każdy znajdzie się wewnątrz i na końcu wkracza do pociągu, by znaleźć swoje miejsce. Po kilku minutach przeciskania się przez wąskie korytarze i kolejki do przedziałów, udaje się dotrzeć na miejsce. Niestety, zazwyczaj przedziały są już wypełnione po brzegi, a nasze miejsce ma bardzo ograniczoną przestrzeń – no ale nic, przepychamy się przez siedmiu towarzyszy, którzy już zajęli swoje siedzenia w przedziale i możemy cieszyć się z tego, że podczas kilkugodzinnej podróży posiadamy miejsce siedzące. Zanim jednak rozsiądziemy się wygodnie, należy włożyć walizkę na półkę, która znajduje się nad naszą głową, co stanowi nie lada wyzwanie. Bierzemy się do roboty – ostatkami sił udaje nam się dokonać tego czynu, bo (jak wiadomo) w pociągach można liczyć tylko na siebie i własne siły. W końcu zajmujemy miejsce i możemy podziwiać widoki za oknem – mijamy kolejne stacje, przyglądamy się wsiadającym i wysiadający pasażerom, patrzymy na przyjemne dla oka krajobrazy i kontemplujemy nad życiem, słuchając dźwięków ulubionych piosenek.

Jednak taki stan nie trwa zbyt długo, ponieważ często jest tak, że nagle w trakcie podróży pociąg staje  w szczerym polu z niewiadomych przyczyn. Wtedy dopiero rozpoczyna się przygoda – ludzie zaczynają chodzić w tę i z powrotem wzdłuż pociągu, rozpoczynają rozmowy o życiu i swoich problemach, a niekiedy możemy poznać historię całej rodziny starszej pani siedzącej obok. Po kilkudziesięciu minutach pojawia się konduktor, by sprawdzić bilety i poinformować, że mamy niemal godzinne opóźnienie z przyczyn technicznych, ale na szczęście pociąg wyrusza w dalszą trasę. Znów wkładamy słuchawki w uszy i cieszymy się, że możemy odetchnąć choć chwilę. W myślach mamy już domowy obiad i własne, wygodne łóżko, za którym tak tęsknimy.

Po kilku godzinach jazdy pociąg w końcu kończy swoją podróż i zbliża się do stacji końcowej – nareszcie dom. Pomagamy starszym paniom ściągnąć ich bagaże z pociągowych, wysokich półek, żegnamy się z nimi uprzejmie, uśmiechając się, ponownie przeciskamy się przez tłum podróżujących, i w końcu wysiadamy na peronie w rodzinnym mieście. Mimo tego, iż wiemy, że będzie nam dane spędzić tutaj zaledwie kilka dni, nic nie jest w stanie zastąpić tego uczucia ulgi i błogiego zadowolenia. Warto było przebyć tak długą i niekończącą się podróż.

Maturalny maj

Jest taki czas w roku, którego nie mogą doczekać się niemal wszyscy. Maj to ulubiona pora dla wielu osób, nie tylko ze względu na piękną pogodę, ale również na unoszący się w powietrzu zapach upragnionych, zbliżających się wielkimi krokami, wakacji. Niestety, nie mogą napawać się nim uczniowie ostatnich klas szkół średnich. Maj dla maturzystów to nie pora odpoczynku, a wręcz przeciwnie – dla większej części z nich to (prawie) najgorszy okres w  życiu. Maturalny maj.

Stres zaczyna dawać o sobie znaki już na kilka miesięcy przed egzaminem dojrzałości, ponoć kiedy kwitną kasztany matura pójdzie dobrze!jakoś w okolicach studniówki. Wtedy pojawia się w głowie krótka myśl – za 100 dni matura, zostało niewiele czasu, wypadałoby w końcu coś ze sobą zrobić. A najlepiej zacząć się uczyć (choć wydaje mi się, że to już nie czas na naukę – jedyne, co można zrobić, to powtarzać to, czego biedny maturzysta zdążył nauczyć się do tej pory). Ale to tylko ponure myśli przemykające gdzieś z tyłu głowy. Nie warto się nimi przejmować.

Po szalonej zabawie nadchodzi czas na poprawianie ocen i walki z niekończącym się materiałem z wielu rozmaitych przedmiotów. Jednak prawdziwa zabawa rozpoczyna się wraz z końcem kwietnia – kiedy maturzyści odbierają świadectwa ukończenia szkoły średniej, nie ma już odwrotu i jedno staje się pewne – matura już za kilka dni. Niecały tydzień przed najważniejszym do tej pory egzaminem w ich życiu rozpoczyna się istna walka o przetrwanie – nie tylko jeśli chodzi o naukę, ale również o wszelkie sprawy organizacyjne związane z przystąpieniem do serii egzaminów. W sklepach rozpoczyna się szał – nieszczęśnicy przypominają sobie, że potrzebne im będą garnitury, eleganckie białe koszule, ciemne spódniczki i inne wyjściowe części garderoby. Ale to nie wydaje się być aż tak istotne. Gorsze wydają się być sterty notatek, czekających w domu po zakończeniu zakupowego szału. Oraz brak długopisów z czarnym wkładem w sklepach papierniczych.

Wyróżnia się 3 etapy przygotowań nieszczęśliwych nastolatków do egzaminu dojrzałości: pierwszy z nich to faza determinacji – młody człowiek jest pełen wigoru, optymizmu i niemal niekończących się pokładów energii. Wtedy siada za swoim biurkiem, otwiera wszystkie dostępne podręczniki, notatki, zeszyty oraz laptopa, przedzierając się przez strony, które w jakikolwiek sposób pomogłyby mu w przyswojeniu jak największej ilości wiedzy. W tym etapie pije dużo kawy bądź napojów energetycznych, by jego pokłady siły nie wyczerpały się zbyt szybko. Niestety, po krótkim czasie pojawia się etap 2: panika i poczucie wewnętrznego lęku. Do nieszczęśnika dociera, że nie da się opanować całego materiału w kilka dni, nie mówiąc już o tym, że nie zdołał przedrzeć się nawet przez jeden przedmiot. Ogarnia go fala paniki, zwątpienia i niepokoju. Wtedy najczęściej kontaktuje się ze swoimi znajomymi i (ku jego radości i pokrzepieniu serca) okazuje się, że są w identycznej sytuacji. I tutaj jest miejsce na etap 3: rezygnację i akceptację położenia, w którym się znajduje. Nieco ocucony maturzysta kładzie się spać, mając nadzieję, że przed egzaminem trochę odpocznie.

Po niezbyt spokojnej nocy nadchodzi dzień pierwszego egzaminu – sytuacja staje się poważna. Zestresowany do granic możliwości młody człowiek rozumie, że naszedł czas rozliczenia, być albo nie być. Nerwowo szykuje się do wyjścia z domu, z trudem przełyka śniadanie, ostatni raz sprawdza na portalach społecznościowych, czy nikt nie udostępnił przypadkiem żadnych przecieków, które mogłyby nakierować go na jakikolwiek tor, przyjmuje kopniaka „na szczęście” od bliskich, udaje, że nie denerwuje się słysząc zewsząd słowa otuchy oraz radosne „powodzenia!”, wyrusza przed siebie. Droga do szkoły nigdy nie jest przyjemna, ale w tym dniu to prawdziwy horror – nie dość, że podróż ciągnie się w nieskończoność, to jeszcze zazwyczaj występują liczne komplikacje. Na ulicach pojawiają się korki, autobusy psują się, a tramwaje nie przyjeżdżają na czas. Emocje wzrastają, ale – na szczęście – większości udaje się dotrzeć w porę na miejsce egzaminu. Jeśli uda im się przybyć wcześniej, niektórzy powtarzają najważniejsze informacje w niewielkim gronie, inni nerwowo dopalają papierosy przed bramą wejściową, a jeszcze inni w milczeniu i z kroplami potu na czole oczekują na wejście do sali egzaminacyjnej. Kiedy nadchodzi ta długo wyczekiwana chwila, uczniowie już w ciszy siedzą w ławkach i niecierpliwią się, nauczyciele zaczynają rozdawać arkusze. Wydawać się może, że trwa to w nieskończoność, jednak egzamin rozpoczyna się punktualnie, o 9, a razem z nim startują istne Igrzyska Śmierci.

Uczniowie nerwowo przeglądają arkusz, na sali słychać już pierwsze westchnienia ulgi oraz ciche okrzyki przerażenia. W trakcie pisania, w niektórych częściach sali można również usłyszeć cichutki szloch oraz dmuchanie w chusteczkę. Nie tylko takie dźwięki towarzyszą piszącym. Mimo tego, że w czasie matury powinna panować grobowa cisza, zawsze znajdzie się ktoś, kto szura krzesłem, wierci się, rozprasza innych, a niektórzy nawet postanawiają przemaszerować całą salę (nieraz w szpilkach), by dostać się do łazienki, zwracając na siebie uwagę chyba wszystkich współcierpiących. Zdarza się też, że nauczyciele siedzący w komisji rozmawiają ze sobą ochoczo, co dodatkowo utrudnia skupienie  na rozwiązywaniu arkusza. W takich chwilach zrozpaczeni piszący tracą nadzieję na pozytywne skutki swojego egzaminu i piszą, co tylko przyjdzie im do głowy. Starają się sięgać pamięcią do najskrytszych zakamarków swojej głowy i wydobyć z niej jak najcenniejsze informacje. Kiedy czas dobiega końca, wszystkie długopisy zebranych maturzystów szorują jak szalone po kartach arkuszy i zbliżają się do zakończenia ich wypowiedzi. Maturalny maj daje o sobie znać coraz bardziej.

Niedługo potem zmęczeni niełatwą pracą młodzieńcy odkładają swoje prace na brzeg ławki, zabierają swoje rzeczy i, mniej lub bardziej zadowoleni, opuszczają budynek szkoły. Jedni czują ulgę, drudzy niepokój, a inni są całkowicie zadowoleni. Na szczęście jeden egzamin jest już za nimi. Pozostaje jeszcze tylko kilka do końca ich maturalnych zmagań. Przeżyli jeden z najbardziej intensywnych dni w swoim życiu.  Gdyby tylko wiedzieli, jaki stres czeka ich na dalszej życiowej drodze… – przy nim matura to nic wielkiego.

Moje Pisadła – dlaczego tak?

Cześć!
Witam Cię ciepło na na mojej stronie! To właśnie tutaj powstają Moje Pisadła.
Skoro tutaj jesteś, postaram się zatrzymać Cię na dłuższą chwilę. Mam nadzieję, że znajdziesz coś dla siebie i zostaniesz ze mną choć na kilka cennych chwil, a Moje Pisadła przypadną Ci do gustu.

Chciałabym pokazać Ci coś, co wywoła uśmiech na Twojej twarzy – na tym zależy mi najbardziej – i choć trochę Ci się spodoba. Chodzi o słowa, które splecione ze sobą w jedną całość sprawią, że Twój dzień stanie się chociaż odrobinę lepszy – mam na myśli felietony. Ale nie tylko. W tym miejscu będzie można znaleźć przeróżne pisadła z kategorii gatunków publicystycznych. Nie jestem jeszcze profesjonalistką, ale staram się jak tylko mogę, żeby moje bazgroły zamieszczane tutaj były jak najlepiej dopracowane i trafiły w Wasze gusta (i serduszka). Mam nadzieję, że wkrótce każdy tutaj znajdzie choć trochę uciechy, i przy okazji dowie się czegoś przydatnego.

Dlaczego tak?

Pewnie niektórzy z Was zastanawiają się, co skłoniło mnie do założenia strony związanej akurat z taką tematyką. Odpowiedź jest banalna i pewnie nikogo nie zdziwi – po prostu lubię pisać. Zawsze lubiłam, i w końcu – po latach pisania „do szuflady” – postanowiłam podzielić się moimi pisadłami z Wami. Od października minionego roku studiuję dziennikarstwo i komunikację społeczną, co dodatkowo skłoniło (i zmotywowało) mnie do działania. Szczerze mówiąc, długo zastanawiałam się, czy dobre wybrałam. Jednak z miesiąca na miesiąc przekonuję się, że los daje mi niesamowitą szansę, by zrobić to, na czym naprawdę mi zależy. A zależy mi przede wszystkim na tym, by każdy był zadowolony z tego, co będzie mógł tutaj zobaczyć. Nie ukrywam, że w dużej mierze robię to również dla siebie. Po długim czasie doszłam do wniosku, że nadeszła pora mniej więcej tak to wygląda - Moje Pisadła na zmiany. Może to, co napisałam wyżej brzmi banalnie, ale staram przekazać się to, co myślę i naprawdę czuję. Nie chcę być udawać kogoś, kim nie jestem.

Do zobaczenia, trzymajcie się ciepło!